Kto nie zna klasycznej już — w tym roku mija 10 lat od wydania przez Egmont pierwszej polskiej edycji — gry Potwory w Tokio, będzie mógł nadrobić zaległości ze świeżutką edycją od wydawnictwa Portal. Tym razem, gra Richarda Garfielda otrzymała mroczną szatę graficzną, która kusi graczy niesamowitym klimatem już na okładce pudełka, z którego spoziera na nas ze złowieszczym uśmiechem Gigazaur. Zapraszamy na recenzję.
Rozgrywka
Porównując do poprzedniej edycji Potworów w Tokio, sedno gry pozostaje bez zmian. Każdy gracz ma swojego potwora. Potwory walczą o dominację w Tokio. Aby to osiągnąć, muszą zdobyć 20 punktów zwycięstwa. Można to zrobić na kilka sposobów, choć najbardziej spektakularnym jest przebywanie swoim potworem w centrum Tokio.
Schemat jest następujący. Najpierw rzucacie 6 kośćmi. Możecie dwa razy przerzucić wybrane kości. Następnie realizujecie akcje z kości. Będą to: zdobycie punktów zwycięstwa, za 3 lub więcej kości z tą samą cyfrą. Leczenie 1 zdrowia, za każdą kość, na której wyrzuciliście serce. Piorun pozwala wziąć znacznik energii. Dzięki łapie, natomiast, możecie drapnąć potwory, które obecnie przebywają w Tokio. Chyba że akurat jesteście w Tokio, to drapiecie wszystkich poza. 😉
Następnie, jeżeli Tokio jest obecnie puste, potwór ma obowiązek wejść do miasta. Daje to 1 punkt zwycięstwa. Jest potem tylko jedna możliwość, żeby je opuścić. Gdy otrzymacie obrażenia od jednego pozostałych graczy, możecie zdecydować, że opuszczacie Tokio na tę chwilę. Możecie jednak pozostać tam — daje to 2 punkty za każdym razem, gdy rozpoczynacie turę w Tokio. Przebywanie w mieście ma jednak pewien minus. Nie możecie się tam leczyć.
Jako ostatni krok w turze, macie możliwość zakupienia kart umiejętności wykorzystując znaczniki energii. Są dwa typy tych kart: „zatrzymaj” oraz „odrzuć”. Pierwsze pozostają z Wami i pozwalają na późniejsze uruchomienie umiejętności. Te drugie używacie w momencie zakupu i odrzucacie.
Nowe w Edycji Mrocznej
Nowinką w tej edycji jest tor pokręcenia i związane z nim „kafelki pokręcenia”. Jeżeli w swojej turze będziecie mieć na kościach trzy 1 albo trzy 2, otrzymujecie odpowiednio 2 albo 1 punkty pokręcenia. Przesuwacie wtedy swój znacznik na torze pokręcenia. Osiągając odpowiednie wartości pokręcenia, zyskujecie żetony, które dadzą Wam, podobnie jak karty, jakieś dodatkowe umiejętności.
Wrażenia
Potwory w Tokio: Mroczna edycja to, jak twierdzi opis na BGG, umroczniona kolekcjonerska edycja Potworów w Tokio, której ma być wydane ledwie 100 tysięcy egzemplarzy na całym świecie. Czy to dużo, czy mało, trudno stwierdzić nie będąc wydawcą. Faktem natomiast jest, że hasło „edycja kolekcjonerska” nie jest do końca wyssane z palca. Wykonanie gry jest na bardzo wysokim poziomie i chyba jedyne, co można by sobie wymarzyć więcej, to trójwymiarowe plastikowe figurki potworów. Mamy natomiast niesamowite na wpół przezroczyste, matowe kości; obłędne znaczniki energii w kształcie piorunów. Wszystko, od pudełka, po komponenty, stanowi grę czerni, ciemnych szarości i jaskrawych kolorów jak w Sin City. Jest efekt WOW i to w wielu miejscach.
Mechanika
Co do mechaniki, to klasycznie king of the hill, czyli jeden gracz jest w pozycji, z której czerpie jakieś korzyści, a wszyscy inni starają się go zdetronizować. Daje to sporą dozę negatywnej interakcji, choć nie jest ona tak dotkliwa, jak, przykładowo, arbitralne obieranie celu i atakowanie. Tutaj cel ataku jest dyktowany przez mechanikę. Sam atak również bierze się z losowego rzutu kośćmi, a nie z niczym nieskrępowanej woli innego gracza. Fakt, kości można przerzucać i można zdecydować się na nieprzerzucanie kości z łapą, co niejako stanowi decyzję o ataku. Jednak w kontekście całej rozgrywki i jej mechaniki, ta negatywna interakcja nie przeszkadza nawet graczom, którym nie do końca leży wzajemne atakowanie siebie.
Decyzje
Grając w Potwory w Tokio trzeba znaleźć balans pomiędzy, zdobywaniem punktów z kości, atakowaniem i leczeniem siebie. Warto też postarać się o karty, ale te z kolei wymagają energii, którą również otrzymujemy z wyników z kości. Jest więc przestrzeń do decydowania, co chcemy robić. Nawet podjęcie decyzji o ataku, choć może wydawać się oczywista, nie zawsze taka jest. Przeciwnik może zdecydować się, że wyjdzie z Tokio po otrzymaniu obrażeń, a wtedy my musimy zająć jego miejsce. Gdy mamy mało życia, może się to marnie dla nas skończyć.
Pokręcenie
Pokręcenie stanowi jakby uzupełnienie zdobywania punktów zwycięstwa z kości. Rekompensuje niewielki zysk z poświęcenia 3 kości dla uzyskania 1 lub 2 punktów zwycięstwa. Te z kolei warto zbierać dla kafelków pokręcenia, które przynoszą graczowi ciekawe umiejętności. Nie jest to jednak coś, co totalnie zmieniałoby rozgrywkę. Raczej miły dodatek pozytywnie urozmaicający rozgrywkę.
Statystyki
Potwory w Tokio: Mroczna edycja sprawdza się w większości proponowanego zakresu liczby graczy. Do grania we dwoje raczej bym nie polecił, bo robi się z tego przepychanka, która nie jest zbyt wciągająca. Zabawa robi się, gdy do stołu zasiądzie więcej graczy. Praktycznie nie ma większej różnicy pomiędzy graniem we 4 i w 6 osób. Dodatkowe pole w mieście ładnie skaluje grę do 5 i 6 graczy. Więcej graczy to również większy przerób kart, w związku z czym, więcej kart pojawi się w czasie rozgrywki. W ogólnym przypadku, rozgrywka zajmie Wam 30-45 minut.
Podsumowanie
Potwory w Tokio: Mroczna edycja to świetna, klimatyczna odsłona bardzo dobrej gry, dzięki której spędzicie przyjemnie i nierzadko ekscytująco 30-45 minut w gronie 3-6 graczy. Jak dla nas, niezależnie, czy macie już poprzednie edycje, warto zaopatrzyć się w tę, bo jakość wykonania oraz klimat są na tak świetnym poziomie, że rozgrywka będzie jeszcze bardziej wciągająca. Co tu dużo pisać. Polecamy. 🙂
Dziękujemy wydawnictwu Portal Games za przekazanie egzemplarza gry do recenzji.